Kanał Koryncki oddziela od Grecji kontynentalnej jej najbardziej wysuniętą na południe część - Peloponez. Oglądać można go albo z pokładu statku podczas rejsu, albo, jak my, z mostu przerzuconego między jego brzegami. Z góry wygląda może mało imponująco, ale to tylko do momentu, gdy zobaczy się jakiś statek, który z tej wysokości wygląda jak zabawka.
Historia Kanału rozpoczęła się w VII wieku p.n.e. od pomysłu Periandora - władcy Koryntu, który chciał w ten sposób skrócić drogę żeglową na drugą stronę Peloponezu z 400 do 6 kilometrów. Wtedy jednak nie doszło do wykonania jego projektu. Zamiast tego powstała kamienna droga, po której przeciągano statki. Wielu starożytnych władców rozważało podjęcie tej inicjatywy, ale kolejny krok wykonał dopiero Neron w 67 roku, zmuszając do kopania rowów żydowskich niewolników. Było to dla niego tak ważne, że osobiście wykopał pierwszą łopatę ziemi! Niestety umarł w tym samym roku, a jego następcy nie mieli jego determinacji i zaprzestali prac.
Szczęśliwy finał prac nastąpił dopiero w XIX wieku, kiedy pozwoliła na to technika i gdy zgromadzono juz ogromne pieniądze na ten cel. Niestety budowniczowie rozczarowali się - kanał okazał się zbyt wąski dla dużych transportowców, a nawet by mogły się w nim minąć dwie mniejsze jednostki. I tak jest do dziś.
Warto jeszcze wspomnieć, że w XX wieku dwukrotnie kanał był zasypywany przez hitlerowców, ale za każdym razem go udrożniano.
Wielu jest rozczarowanych widokiem - bujna wyobraźnia tworzy nieco inny obraz. Ja do nich nie należę. Dla mnie jest to przykład fantastycznych efektów pracy ludzkiej i genialnych myśli projektantów i konstruktorów.